PRZEŚLADOWANIE RELIGIJNE PRAWOSŁAWNYCH
W II RZECZPOSPOLITEJ
(Autor tekstu: Paweł Borecki)
Akcja burzenia prawosławnych cerkwi na południowym Podlasiu i
Chełmszczyźnie wiosną i latem 1938 roku stanowi jedną z
najciemniejszych kart w dziejach II Rzeczypospolitej, pomimo tego jest
wciąż praktycznie nieznaną opinii publicznej. Ta bezprawna praktyka nie
była wydarzeniem incydentalnym. Wyrastała w filozofii polityki
wyznaniowej okresu międzywojennego, ściśle powiązanej z polityką
narodowościową. Stanowiła konsekwencję konfesyjnego charakteru państwa
polskiego w latach 1918-1939 oraz stereotypów prowadzących
do utożsamienia religii z narodowością. Znalazła przy tym podatny grunt
w konfrontacyjnej postawie Kościoła katolickiego wobec Prawosławia.
I. „Dziedzictwo Hurki i Sołtana"
Odrodzona w 1918 r. Rzeczpospolita Polska była państwem
wielonarodowościowym i wielowyznaniowym, w którym
zróżnicowanie konfesyjne w znacznym stopniu odpowiadało
podziałom narodowościowym. Prawosławie stało się drugim co do wielkości
wyznaniem w kraju. W 1921 r. Kościół prawosławny skupiał 3,8
mln wiernych, w tym 1,5 mln Ukraińców, 900 tys.
Białorusinów i ok. 700 tys. tzw. tutejszych. Składał się z 5
diecezji i ok. 1500 parafii (w 1935 r. — 1304 parafie i ok.
1800 duchownych), położonych głównie na terenie byłego
zaboru rosyjskiego. Ponadto istniało 11 monastyrów męskich i
5 żeńskich, spośród nich najważniejszy był monastyr w
Poczajowie. W sumie było 180 zakonników i zakonnic.
Absolutną większość prawosławni tworzyli na terenie
województw: poleskiego — 875.800 (77,4% ludności),
wołyńskiego - 1.455.900 (69,8%) i nowogródzkiego —
542.300 (51,3%). W województwie lubelskim zamieszkiwało
210.400 osób tego wyznania, czyli 8,5% populacji. Ale na
Chełmszczyźnie było aż 144,3 tys. prawosławnych. W samym powiecie
chrubieszowskim ten odsetek wynosił 78%.
Władze odrodzonego państwa polskiego u progu jego istnienia postrzegały
Kościół prawosławny jako pozostałość struktur Cesarstwa
Rosyjskiego, którą należało przezwyciężyć, a w najlepszym
razie ograniczyć. Kiedy mowa o Cerkwi — pisał w owym czasie
Wiktor Piotrowicz - niejeden zapewne człowiek uchodzący za kwiat
inteligencji, wyrzuca jednym tchem jakże znaną formułę, że Cerkiew
prawosławna jest rozsadnikiem rosyjskości, ostoją dawnej carskiej
reakcji.Potwierdzał to szczególnie dekret z 16 grudnia 1918
r. w przedmiocie przymusowego zarządu państwowego. Na mocy tego aktu
prawnego przejęto w zarząd państwowy, niejako na równi z
majątkiem ordynacji książąt warszawskich hrabiów
Paskiewiczów Erewańskich, także majątek pocerkiewny oraz
stanowiący uposażenie duchowieństwa prawosławnego. Sformułowano zatem
czytelną aluzję traktowania przez władze państwowe Kościoła
prawosławnego na równi z innymi reliktami instytucji
zaborczych.
Pomimo dość liberalnych przepisów wyznaniowych Konstytucji
marcowej, państwo polskie w istocie w relacjach z Kościołem
prawosławnym „weszło w buty" rosyjskiego zaborcy. Głęboko
ingerowało w życie wewnętrzne Cerkwi. Uważano to za rzecz oczywistą,
nawet jeśli owa ingerencja nie miała podstaw prawnych. Taką optykę
odzwierciedlał zwłaszcza wydany dopiero 18 listopada 1938 r. dekret
Prezydenta RP o stosunku Państwa do Polskiego Autokefalicznego Kościoła
Prawosławnego. Był on najbardziej rygorystyczny i restrykcyjny
spośród wszystkich wydanych w okresie międzywojennym
przepisów o stosunku państwa do kościołów i
związków wyznaniowych. Władze państwowe mogły w
szczególności żądać odwołania ze wszystkich stanowisk
duchownych i zakonnych a także świeckich pracowników
Kancelarii Metropolity i konsystorzy diecezjalnych. Nawet wizytacja
parafii przez biskupa wymagała powiadomienia wojewody. Swą
represywnością wspomniana regulacja przewyższała osławiony dekret Rady
Państwa z 10 lutego 1953 r. o obsadzaniu duchownych stanowisk
kościelnych. Politykę wyznaniową II Rzeczypospolitej cechowała zatem
generalnie nieufność wobec prawosławia, jego hierarchii i kleru.
II. Rewindykacje
W okresie międzywojennym w Polsce miały miejsce trzy fale
„rewindykacji" prawosławnych świątyń. Pierwsza, w latach
1918-1924, była niejako najbardziej „naturalna", stanowiła
częściowo reakcję Polaków na dziesięciolecia ucisku
narodowościowego ze strony prawosławnej carskiej Rosji. Katolicy
zajmowali cerkwie na podstawie decyzji władz centralnych lub lokalnych,
a często z własnej inicjatywy, za zezwoleniem hierarchii Kościoła
Katolickiego. Do 1924 r., według ustaleń prof. Mirosławy
Papierzyńskiej-Turek, Kościół Katolicki rewindykował w 70%
żywiołowo, bez zgody władz, 175 świątyń pounickich i 140 połacińskich,
z 640 cerkwi pounickich i 240 połacińskich czynnych w 1914 r. Symbolem
tego okresu była rozbiórka, po ponad czteroletnich
publicznych dyskusjach, Soboru Aleksandra Newskiego w Warszawie na
Placu Saskim, w roku 1923.
Druga fala rewindykacji — w drodze postępowania sądowego
została zapoczątkowana, gdy w sierpniu 1929 r. episkopat
rzymskokatolicki złożył 755 pozwów do sądów
okręgowych w Polsce wschodniej i północno-wschodniej o zwrot
202 obiektów połacińskich oraz 553 pounickich. Roszczenia
dotyczyły około połowy posiadanych jeszcze przez prawosławie świątyń i
klasztorów. W szczególności domagano się wydania
soborów katedralnych w Krzemieńcu, Łucku, Pińsku,
klasztorów a nawet Ławry Poczajowskiej czy klasztoru w
Jabłecznej. Sąd Najwyższy w wyroku z 23 stycznia 1934 r. uznał jednak
drogę sądową za niewłaściwą. Władze obawiały się zapewne
rozruchów na tle religijnym oraz skandalu międzynarodowego w
związku z nagłośnieniem opisywanej akcji przez środowiska ukraińskie za
granicą. W 1929 r. aktualny stał się problem burzenia cerkwi na terenie
Lubelszczyzny. Tamtejszy wojewoda Antoni Remiszewski, po ustaleniu
prowizorycznej sieci parafii, planował zburzenie 97
„zbędnych" świątyń. Zdołano zniszczyć jedynie 23 ze względu
na narastające protesty miejscowej ludności. Pomimo tego, jak podaje
Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska, w latach 1918-1933
Kościół prawosławny stracił ok. 500 cerkwi, w tym 346 na
Chełmszczyźnie i Podlasiu. Z tej liczby wyświęcono na kościoły
katolickie 137 świątyń, 104 zamknięto a 91 zniszczono.
Ostatnia fala „rewindykacji" prawosławnych świątyń i dusz
została zapoczątkowana w 1936 r.
III. „Dzieci na semaforach i zwrotnicach"
W drugiej połowie lat trzydziestych polityka państwa wobec Prawosławia
uległa, w związku z polityką narodowościową, wyraźnemu zaostrzeniu.
Wówczas jedną z głównych instytucji państwowych
zaangażowanych w kształtowanie polityki narodowościowej stało się
wojsko. Drogą do asymilacji mniejszości narodowych i etnicznych miało
być spolszczenie życia religijnego poszczególnych wyznań.
Wówczas w znacznym stopniu martwą literą prawa stały się
przepisy konstytucji kwietniowej z 1935 r. głoszące, że:
wartością wysiłku i zasług obywatela na rzecz dobra powszechnego
mierzone będą jego uprawnienia do wpływania na sprawy publiczne. Ani
pochodzenie, ani wyznanie, ani płeć, ani narodowość nie mogą być
powodem ograniczenia tych uprawnień.
Na odprawie dowódców Okręgów
Korpusów 2.7.1936 r. Minister Spraw Wojskowych stwierdził,
że państwo polskie musi dążyć do:
poddania wyznawców poszczególnych wyznań pod
asymilacyjny wpływ kultury polskiej [...] a tam gdzie to jest możliwe
[...] proces spolszczenia się na terenie życia religijno-kościelnego
otoczyć wyraźną i zdecydowaną opieką.
Za najlepszą gwarancję polonizacji ówczesne władze uznały
przyjęcie katolicyzmu w obrządku łacińskim. W szczególności
żywioł polski miał opanować tereny między Wieprzem a Bugiem.
Najbardziej spektakularnym i brutalnym momentem akcji
polonizacyjno-rewindykacyjnej stało się burzenie cerkwi latem 1938 r.
Państwo Polskie podjęło wówczas otwartą walkę z
prawosławiem. Co prawda Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia
Publicznego w 1937 r. rozważało wyburzenie cerkwi na Lubelszczyźnie,
nie wykazało wszakże większej operatywności w tej dziedzinie. Akcję,
pod kierownictwem wojska, zaczęto przygotowywać już wiosną 1938 r. Od
połowy marca przystąpiono do zamykania cerkwi. Likwidowano oficjalnie
istniejące parafie. Usuwano tzw. duchownych nieetatowych, zabraniano
tworzenia stowarzyszeń prawosławnych. Prasa prorządowa pisała o
„zagrożeniu ukraińskim" na Chełmszczyźnie. Kościół
prawosławny był oskarżany o działalność rusyfikacyjną i ukrainizacyjną.
Od wiosny 1938 r. rozpoczęto akcję zastraszania prawosławnej ludności
ukraińskiej. Coraz częstsze były szykany ze strony administracji.
Wywierano szantaż uzależniając dokonanie czynności administracyjnych od
przejścia na katolicyzm. Organizowano oficjalne uroczystości przejścia
prawosławnych na katolicyzm z udziałem wojska i administracji
państwowej. Wobec sprzeciwiających się stosowano groźby i represje.
Proceder burzenia prawosławnych obiektów sakralnych
rozpoczął się w maju 1938 r. i zakończył bynajmniej nie w wyniku
protestów, lecz osiągnięciem założonych celów 16
lipca 1938 r. Oficjalna argumentacja dla niszczenia cerkwi na
Lubelszczyźnie była następująca: w wielu miejscowościach, w
których nie ma prawosławnych, znajdują się niepotrzebne,
niszczejące cerkwie, pobudowane w celach rusyfikacyjnych w okresie
rozbiorowym; należy je zburzyć, by nie przypominały czasów
niewoli. Faktycznie u podstaw tej decyzji — jak uważa
Małgorzata Papierzyńka-Turek — leżała, podobnie jak w latach
1929-1930, walka z ruchem ukraińskim. Według danych Urzędu
Wojewódzkiego w Lublinie zburzono w 1938 r. 127 świątyń, w
tym 91 cerkwi, 10 kaplic, 26 domów modlitw. Jedną cerkiew
pozostawiono w stanie ruiny. Cztery cerkwie i cztery kaplice przekazano
dla Kościoła katolickiego. Na Lubelszczyźnie w użytkowaniu Kościoła
Prawosławnego pozostało zaledwie 49 cerkwi parafialnych i 5 filialnych
oraz jeden klasztor. Omawiana akcja była przy tym aktem bezmyślnego
wandalizmu. Burzono zabytki kultury materialnej — najstarsze
na terenie ówczesnego Państwa Polskiego pomniki architektury
cerkiewnej. Zniszczono świątynie: w Białej Podlaskiej — z
1582 r., w Zamościu — z 1589 r., w Kołnyce — z 1578
r., czy wzniesione przed rokiem 1596 cerkwie w Chełmie, w Jarosławcu i
Modrynie. Zrujnowana cerkiew w Szczebrzeszynie pochodziła z roku 1184.
Zburzono 20 cerkwi wzniesionych już po zakończeniu I wojny światowej.
Czasem zagłada spotykała obiekty sakralne, które na mocy
decyzji Komisji Mieszanej z 1937 r. zostały przeznaczone na świątynie
parafialne. Nie liczono się przy tym całkowicie z potrzebami
religijnymi ludności. Spośród zburzonych czynnych cerkwi
tylko pięć znajdowało się w parafiach, które liczyły poniżej
tysiąca wiernych, czyli poniżej oficjalnego minimum uprawniającego do
utworzenia parafii.
Akcja burzenia cerkwi była dokładnie zaplanowana przynajmniej na
szczeblu administracji województwa lubelskiego. Opinia,
prezentowana przez ówczesnego naczelnika wydziału
narodowościowego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Henryka
Suchenek-Sucheckiego, że działania te jakoby inspirowała agentura
Abwery, ulokowana w Sztabie Generalnym WP, jest być może wygodna dla
strony polskiej, lecz nie znajduje potwierdzenia w źródłach
historycznych. Akcję nadzorował utworzony już 11.12.1936 r. Komitet
Koordynacyjny Dowództwa Okręgu Korpusu II w Lublinie. Na
jego czele stał gen. Mieczysław Smorawiński, a jego organem wykonawczym
był sztab Samodzielnego Referatu Bezpieczeństwa Wojennego DOK II pod
kierownictwem ppłk. Z. Krogulskiego. Kierownikiem akcji na
Chełmszczyznę został dowódca 3 Dywizji Piechoty
Legionów gen. Brunon Olbrycht, którego w maju
1938 r. zastąpił na tym stanowisku płk Marian Turkowski. W pracach
Komitetu Koordynacyjnego wzięli udział przedstawiciele ponad 20
polskich organizacji społecznych województw: lubelskiego i
wołyńskiego, ponadto przedstawiciele władz administracyjnych i
profesorowie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. W owe
przedsięwzięcie zaangażowany był także ówczesny wojewoda
lubelski Jerzy A. de Tramencourt. O akcji wiedziały i —
przynajmniej milcząco — na nią przyzwalały najwyższe władze
II Rzeczypospolitej: Prezes Rady Ministrów, Felicjan
Sławoj-Składkowski oraz Generalny Inspektor Sił Zbrojnych, marszałek
Edward Rydz-Śmigły. 6.7.1938 r. zwierzchnik Kościoła Prawosławnego w
Polsce, metropolita Dionizy, wysłał bowiem do nich dramatyczny
telegram, prosząc bezskutecznie o wstrzymanie akcji niszczenia świątyń.
Tego samego dnia poseł ukraiński, dr Stefan Baran, po raz pierwszy
zabrał głos na forum Sejmu w sprawie niszczenia cerkwi. Tezę, że
najwyższe władze państwowe wiedziały i akceptowały ową przestępczą
akcję, potwierdza także fakt, iż w całym kraju cenzura starała się nie
dopuścić do publikowania informacji i krytycznych opinii na temat
burzenia prawosławnych świątyń.
Zarządzenia niszczenia cerkwi wydawały powiatowe komitety
koordynacyjne. Samą rozbiórkę organizowały zarządy gminne na
polecenie starostów, którzy blisko
współpracowali z komitetami koordynacyjnymi. Wykonywały ją
oddziały straży pożarnej, wojskowe oddziały saperów,
wynajęci robotnicy a nawet więźniowie. Rozbiórki odbywały
się pod osłoną wojska i policji. Zdarzały się przypadki bezczeszczenia
świątyń i cmentarzy. Czasami, przed wyburzeniem, nie kontaktowano się z
prawosławnymi duchownymi i przy rozbiórce niszczono całe
wyposażenie świątyń, jednocześnie je profanując. Zarazem w stosunku do
ludności, nawet biernie w rozpaczy obserwującej akty wandalizmu wobec
miejsc dla niej świętych, stosowano przemoc: bito pałkami, kolbami
karabinów, szczuto psami. W kilkunastu przypadkach doszło do
czynnych wystąpień wiernych w obronie cerkwi. Wówczas, jak
pisał Władysław Pobóg-Malinowski,
ludność niepolską broniącą dostępu do świątyń, rozpędzano kolbami, bez
śmiertelnych wypadków, ale ze strugami krwi.
Akcja niszczenia cerkwi na południowym Podlasiu i Chełmszczyźnie w 1938
r. była całkowicie bezprawna. Pozostawała w ewidentnej sprzeczności z
przepisami konstytucji, gwarantującymi obywatelom m.in. wolność
sumienia i wyznania, prawo do publicznego wyznawania wiary, czy
zakazującymi dyskryminacji ze względu na religię. Ową bezprawność
potwierdziło zwłaszcza orzeczenie Sądu Okręgowego w Zamościu w sprawie
chłopów z Chmielek (powiat biłgorajski). Chłopi zostali
uniewinnieni od zarzutu sprzeciwu wobec zarządzeń władz, a w
uzasadnieniu wyroku sędzia Stanisław Markowski stwierdził, że:
zamknięcie i zburzenie prawosławnej cerkwi nie miało ani prawnych, ani
formalnych podstaw i dlatego nie mogło być sprzeciwu prawnym
zarządzeniom władz.
Prezes Prokuratorii Generalnej, prof. Stanisław Bukowiecki, w imieniu
skarbu państwa gotów był uznać ewentualne roszczenia
majątkowe Kościoła Prawosławnego z tytułu zniszczenia jego
obiektów sakralnych. Perspektywa wypłaty przez państwo
wielomilionowych odszkodowań była jednym z głównych
powodów uregulowania w latach 1938-1939 statusu prawnego
Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego.
Tragiczne wydarzenia w Lubelskiem w 1938 r. nie oznaczały jednak zmiany
kierunku polityki państwa na tym terenie. 23.2.1939 r. podczas
konferencji narodowościowej w lubelskim Urzędzie Wojewódzkim
wytyczono nowe kierunki polityki narodowościowej na Podlasiu i
Chełmszczyźnie. W programie tym stwierdzono
konieczność jak najdalej idącego powiększenia, zwłaszcza w powiatach
nadbużańskich, polskiego stanu posiadania i wyklarowania oblicza
tamtejszej ludności. Chłop nadbużański, czy kolonista niemiecki musi
zdecydowanie odpowiedzieć na pytanie silnej władzy państwowej i
zjednoczone społeczeństwa polskiego, że jest Polakiem wyznania
rzym.[sko]-katolickiego, albo wrogiem państwowości polskiej, narzędziem
polityki państw ościennych. Z wrogiem należy już walczyć, nie czekać
wojny, a deklarującego się do narodu polskiego oderwać od wszystkiego,
co obce polskości.
Realizację przyjętych założeń planowano poprzez program
osadniczo-wysiedleńczy, eliminację osób narodowości
niepolskiej z głównych dziedzin życia publicznego i
ekonomicznego. W przyjętych założeniach jednoznacznie określono
stosunek do Kościoła Prawosławnego i jego perspektywy na tym terenie
stwierdzając, iż:
eksterminacja prawosławia przez katolicyzm, związany integralnie z
narodowością polską, byłaby najbardziej pożądana z punktu widzenia
polskiej racji stanu.
Ocenę polityki ówczesnych decydentów obrazowo
wyraził Stanisław Cat-Mackiewicz w skonfiskowanym przez cenzurę
artykule pt. „Dzieci na semaforach i zwrotnicach" w wileńskim
„Słowie" z 31.7.1938 r.:
Widziałem dzieci, które na szynach kolejowych ustawiały
piramidkę z kamieni — pisał Cat. - Czy to były bardzo złe,
bardzo zepsute dzieci? Nie — były to po prostu dzieci. Aż
strach pomyśleć, co by mogły one poczynić, gdyby się dostały do
semaforów, do zwrotnic, jaką spowodowałyby katastrofę.
Otóż takie burzenie świątyń prawosławnych to polityka
dzieci, które dostały się do semaforów i
zwrotnic.
IV. „Kamienie wołać będą"
Na łonie społeczeństwa polskiego przeciwko zagładzie prawosławnych
obiektów sakralnych wystąpiły środowiska lewicowe, zwłaszcza
związany z Polską Partią Socjalistyczną „Głos Ludu", ale
także konserwatyści, skupieni wokół wileńskiego
„Słowa".
Episkopat Rzymskokatolicki oficjalnie nie oponował przeciwko niszczeniu
chrześcijańskich świątyń w Lubelskiem. Brak jest dowodów, że
hierarchia łacińska podjęła jakiekolwiek praktyczne próby
przeciwdziałania tej akcji. Jedynie metropolita unicki Andriej
Szeptycki w liście z 20.7.1938 r., ogłoszonym 22.8.1938 r. i
skonfiskowanym przez władze, ujął się za prawosławnymi.
Wstrząsające wypadki ostatnich miesięcy na Chełmszczyźnie —
pisał Władyka - zmuszają mnie publicznie stanąć w obronie
prześladowanych braci niezjednoczonych chrześcijan prawosławnych
Wołynia, Chełmszczyzny, Podlasia i Polesia oraz wezwać was do modlitwy
za nich i do czynów pokuty, aby wybłagać z nieba
miłosierdzie pańskie.
Prasa prorządowa — „Goniec Warszawski" czy
umiarkowany „ICK" — potępiała list metropolity
Szeptyckiego, sugerowała a nawet pisała wprost, że akcja burzenia
cerkwi przeprowadzana została za wiedzą Kościoła Katolickiego. Zarazem
burzenia cerkwi bronił wydawany przez pallotynów "Przegląd
Katolicki". Z drugiej strony prasa katolicka post factum dementowała
jednak jakikolwiek udział episkopatu katolickiego w całej sprawie.
Oficjalnie Katolicka Agencja Prasowa w komunikacie z 30.9..1938 r.
twierdziła, że Episkopat zaprzecza, iż akcja niszczenia cerkwi była
ustalona między Rządem a Episkopatem Polski i Nuncjuszem. Nie zmienia
to jednak faktu, że Kościół Katolicki w praktyce okazał się
„beneficjentem" wydarzeń z roku 1938.
Akcja z 1938 r. spowodowała negatywne reakcje międzynarodowe. Oburzenie
i protest wyraził sobór rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej na
emigracji, zebrany w Sremskich Karłowicach. Zwierzchnik Kościoła
prawosławnego w Bułgarii odesłał nawet polskie odznaczenia. Drogą
dyplomatyczną protestowały państwa tradycyjnie prawosławne.
Zaktywizowała się emigracja rosyjska i ukraińska w Europie Zachodniej
oraz w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie, organizując masowe wiece
protestacyjne, a także kształtując negatywny obraz Polski w tamtejszej
prasie. Nieprzychylną Polsce atmosferę wykorzystywała także propaganda
niemiecka. Świadczą o tym liczne publikacje ukazujące się
wówczas w Wolnym Mieście Gdańsku.
V. Blask łun
Wydarzenia z roku 1938 pogłębiły animozje między Polakami i Ukraińcami.
Wpisały się ciąg wzajemnych krzywd sięgający jeszcze epoki
Wazów. Zarazem skonsolidowały mniejszość ukraińską w Polsce
pomimo różnic wyznaniowych. Rachunek za politykę elit
rządzących okresu międzywojennego, generalnie niezdolnych do
wykroczenia poza pojmowanie Rzeczypospolitej jako państwa katolickiego
w swej masie narodu polskiego, przyszło zapłacić Polakom - mieszkańcom
ziem wschodnich — w czasie II wojny światowej. Tadeusz
Chrzanowski po czterdziestu trzech latach od tamtych wydarzeń
wspominał:
I z tamtego czasu też zachowałem taką kliszę: ojca purpurowego na
twarzy i krzyczącego, choć nie wolno było mu się denerwować, bo miał
ciężką chorobę serca, ale wtedy to właśnie krzyczał, krzyczał na rząd,
na Sławoja i na Mościckiego i nawet na Rydza, chociaż mnie uczono w
szkole, że oni są mądrzy i dobrzy, więc przerażony słuchałem, jak
przepowiadał, że nas kiedyś Rusini wyrżną, bez cienia litości, że nam
tego nigdy nie wybaczą; [...] Baby wiejskie zbiegły się w swych sutych
spódnicach i chustach i jak kokosze starały się sobą osłonić
i tymi chustami, owe drewniane świątynki, piękne, choć bidniutkie, ale
wówczas przyjeżdżała straż pożarna i rozpędzała je
strumieniami wody. [...] Sikawki „fajermanów"
przyczyniły się do rozniecenia tysięcy owych „czerwonych
kurów", które rozświetlały ostatnie noce spędzone
przeze mnie w rodzinnym domu [w 1943 r.- P. B.].
***
Nie ma wybaczenia tego aktu wandalizmu i prześladowania religijnego
— przyznał na emigracji w 1956 r. Jędrzej Giertych.
— Naród polski przyjmuje ze wstydem, że musi wziąć
na siebie odpowiedzialność za ten wstrętny czyn w taki sam
sposób w jaki naród niemiecki musi wziąć na
siebie odpowiedzialność za czyny Hitlera, a naród hiszpański
za spalenie kościołów katolickich przez
komunistów hiszpańskich.
Państwo Polskie przeszło jednak do porządku dziennego nad krzywdą,
którą wyrządzili w sposób świadomy i zaplanowany
jego funkcjonariusze, organy i służby Kościołowi o ponad tysiącletniej
tradycji na ziemiach polskich oraz jego wiernym. Wydarzenia z roku 1938
nosiły tymczasem znamiona zbrodni przeciwko ludzkości. Żaden
przedstawiciel Rzeczypospolitej Polskiej nie przeprosił dotychczas za
bezprawne burzenie ortodoksyjnych świątyń w okresie międzywojennym oraz
represje wobec obywateli polskich wyznania prawosławnego.